wtorek, 20 września 2011

Chaszcze


Zaproszona przez Ikę do współpisania na Korniku mam przyjemność podzielić się wrażeniami z przeczytanej właśnie książki. Jak zwykle, gdy mam mało czasu na celebrowanie w bibliotece wyboru kolejnego czytadła, sięgam do tego, co stoi na półce z nowościami. Tym razem wzrok mój padł na ciekawą okładkę, kilka słów notki z ostatniej strony wystarczyło za zachętę, bo nazwisko autora było mi zupełnie obce. Maleńki znaczek na okładce reklamował książkę jako początek nowej serii Wydawnictwa Znak "Powieść z duszą". Istniało wprawdzie ryzyko, że w ramach owej duszy, idąc drogą największej wydawniczej łatwizny, dostanę ckliwy romans z obowiązkowym happy endem, ale zaryzykowałam. I nie żałuję , bowiem "Chaszczom" bliżej do Olgi Tokarczuk i jej niesamowitego "Prowadź swój pług przez kości umarłych" niż do "dusznych" miłosnych historii. A podobieństwo zaczyna się już w miejscu ulokowania głównego bohatera. Obrzeża małej mieścinki, stary, rozpadający się dom otoczony przepiękną przyrodą. I właśnie w tej głuszy, na tym odludziu Stanisław Madej, niespełniony pisarz, spełniony tłumacz i redaktor pragnie rozpocząć nowe życie.

Często jest tak, że w tak zwanym "pewnym wieku" pojawia się w człowieku potrzeba zmiany. Takie " jeśli nie teraz, to kiedy?" rzucone w myślach sobie samemu w chwili przełomu. Czy to będzie osiągniecie magicznej 40-ki lub 50-ki , może rozwód, a może cudem przeżyty wypadek... W przypadku bohatera "Chaszczy" impulsem do zmiany była śmierć matki, z którą mieszkał całe życie i z którą był bardzo związany. Teraz już nie musi mieszkać w Poznaniu, nie musi wykonywać pracy, która przestała go rozwijać, chce pobyć sam ze sobą i zmierzyć się po latach z tkwiącą w nim głęboko a zgaszoną brutalnie po młodzieńczym debiucie potrzebą pisania.

Nie dany mu jest jednak twórczy spokój, gdyż podczas jednego z pierwszych spacerów po okolicy natyka się na ... wisielca. Okazuje się, że tajemniczy samobójca oraz okoliczności jego życia to początek historii mocno związanej z okolicą i mieszkającymi tu ludźmi, emerytowanym adwokatem i jego zapatrzoną w Ojca Pio żoną, obłożnie chorą pasjonatką historii, księdzem "zbyt inteligentnym, na probostwo w takiej głuszy", czy wpadającym w pijackie "ciągi" sąsiadem-budowlańcem. Są jeszcze cudownie nieoczywiste związki damsko-męskie, skrywane głęboko sekrety, oraz realia wiejskiej niespieszności jakże inne od tego, co pokazuje nam choćby obrzydliwie "przelokowana" ... "Żenada nad rozlewiskiem".

Pomimo mocnego początku i sensacyjnej zagadki "Chaszcze", to spokojna i ciepła opowieść. Idealna na coraz dłuższe, jesienne wieczory. I niech Was nie zrazi fakt, że zachwala tę książkę maniakalna wielbicielka S.Kinga i japońskich horrorów. Tym razem to nie te klimaty, bo nawet ja lubię czasami obmyć ręce z krwi i uspokoić kołaczące od nadmiaru literackiej adrenaliny serce. :)))